Jeśli szukać inspiracji, to na przykład ze środowiska. Tego naturalnego bądź tego złożonego z kolegów po fachu. Któż nie chciałby pracować w otoczeniu takim, jak na załączonym wyżej obrazku? Położone w malowniczych sceneriach domy twórczej pracy dla tłumaczy były jednym z tematów Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury, które odbyły się w pierwszej połowie kwietnia i przyciągnęły zarówno ludzi związanych z przekładem, jak i ten przekład czytający.

Sam festiwal odbywa się co dwa lata dzięki Instytutowi Kultury Miejskiej i miejsce jego organizowania wydaje się nie być przypadkowe. O Gdańsku mówi się, iż jest miastem przyjaznym tłumaczom, być może także dzięki swojemu położeniu geograficznemu. Z pewnością łatwiej było tu podjąć temat literatury marynistycznej. Dla Białorusinów morze kojarzy się ze sztucznie utworzonym zbiornikiem wodnym zwanym „Mińskim Morzem”, ale i dla Polaków wiąże się bardziej z obrazami niż z rzeczywistym doświadczaniem. Co innego Szwedzi, którzy mają w swej mowie aż pięć wyrazów określających wyspę; u Anglików z kolei uwagę przyciąga powiedzenie to know the ropes, tzn. „wiedzieć co i jak”.

Czy można przekładać samego siebie? Można, ale zwykle nie robi się tego. Podstawową przyczyną jest brak czasu. Drugi powód to nierzetelność – po zakończeniu danego projektu pojawia się prozaiczna niechęć powrotu do sprawy już zamkniętej. Lepiej ponadto, by pisarz tworzył tylko w jednym, najbardziej ojczystym języku. Na festiwalu określono to mianem „pamięci genetycznej”, która „przechodzi przez stulecia z pokolenia na pokolenie z mlekiem matki”.

zza

Nie pominięto także bardziej przyziemnych spraw, dotyczących egzystencji tłumacza w świecie biznesu. W środowisku branżowym panuje poczucie niedocenienia, toteż wydawcy traktujący przekładającego na równi z autorem są na wagę złota. Tłumacz nierzadko może posłużyć swoim zorientowaniem na zagranicznym rynku książki, by zapewnić wydawcy wygenerowanie profitów tam, gdzie może nie spodziewałby się ich. Zdarza się, że „chodzi za wydawcą” nawet rok! Również w Studiu Tłumaczeń GLOSOLALIA prowadzimy book scouting – szczegóły w zakładce Usługi.

Na koniec wróćmy do domów pracy twórczej, które tak nas zainspirowały. Sama idea wykiełkowała w postaci mobilnej – pomysłu na rejs statkiem przewożącym tłumaczy literackich pochodzących z różnych krajów. Dziś translation houses są obecne m.in. w Szwajcarii (Looren, zdj. na górze), Szwecji (Visby na wyspie Gotlandia), a także w Irlandii i na Łotwie. Ich zaletą jest nie tylko urokliwy krajobraz za oknem (lub przed oczami), ale także aspekt socjalny – wspólne posiłki, rozmowy w kuchni czy zdobywanie trwałych znajomości. Naturalnie, pobyt w rezydencji obwarowuje się zawsze pewnymi wymogami, np. aktualnym kontraktem na tłumaczenie bądź ściśle określonym doświadczeniem z przekładem. Niemniej, pomysł ten może być przyjemnym szokiem dla przyzwyczajonych do tradycyjnego modelu pracy biurowej, a także tych, którzy zadowalają się śródmiejskimi biurami co-workingowymi. Wierzymy, że jedne i drugie mają przed sobą świetlaną przyszłość.

fot. Bogna Kociumbas & Odnalezione w tłumaczeniu
fot. główna Translation House Looren

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s