W sobotę, 10 czerwca, oczy Kościoła w Polsce będą skierowane na Kraków, gdzie odbędzie się uroczysta celebra z udziałem przedstawicieli Konferencji Episkopatu Polski oraz rzesz wiernych zaangażowanych w dzieła pomocy ubogim. Mszę św. odprawi w samo południe abp Stanisław Gądecki. Kim jednak był sprawca tego uroczystego zgromadzenia, Adam Chmielowski, zaliczony w poczet świętych jako Brat Albert?
Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. W wieku 6 lat został poświęcony Bogu przez matkę, w czasie jej pielgrzymki do Mogiły. Jako czternastolatek był już sierotą. Wytrwale kontynuując edukację (w Petersburgu, a potem w Warszawie), na krótko przed wybuchem powstania styczniowego znalazł się w Puławach. Wraz z tutejszą młodzieżą przyłączył się do niepodległościowego zrywu i 30 września 1863 r. został ciężko ranny. W niewoli rosyjskiej amputowano mu nogę, co zniósł wyjątkowo dzielnie.
I tu rozpoczął się drugi etap życia Brata Alberta. Począwszy od studiów w Paryżu, realizował swój talent artystyczny jako malarz. Po powrocie do kraju w 1874 r. coraz silniej zaczął inspirować się tematyką religijną. Jednym z jego najlepszych obrazów jest „Ecce Homo”, nawiązujący do sceny, w której Piłat wyprowadza umęczonego Chrystusa przed lud. Wkrótce odbył, jak się później okazało, bardzo znaczące dla niego, rekolekcje u jezuitów.
Jednym z ich owoców było wstąpienie do nowicjatu. Dlaczego więc Albert Chmielowski nie jest dziś powszechnie znany jako jezuita? Nie było to jeszcze miejsce jego ostatecznego przeznaczenia na ziemi. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił klasztor, a kiedy zdołał odzyskać pokój serca u brata na Podolu, rozpoczął działalność tercjarską, by od 1887 r. nosić charakterystyczny, szary habit. Nieco wcześniej dał się już poznać jako, przepełniony miłością bliźniego, zarządca ogrzewalni dla bezdomnych w Krakowie, a wkrótce działalność ta stała się specjalnością tzw. „albertynów”.
Za życia Brata Alberta powstało aż 21 domów pomocy ubogim i opuszczonym, w których otaczała ich opieka licznych braci i sióstr zakonnych. Ten heroiczny franciszkanin zmarł w Boże Narodzenie 1916 r. w opinii świętości. Nieco ponad trzydzieści lat później pewien młody krakowski ksiądz, zainspirowany jego dziełem, ukończył jednoaktowy dramat „Brat naszego Boga”. Kapłan ów nazywał się Karol Wojtyła.
Po rozpoczęciu pontyfikatu Jana Pawła II, sztukę zaczęto wystawiać w polskich teatrach. Książkę o tym samym tytule w ubiegłym roku wydało Wydawnictwo TUM i można ją dostać w niskiej cenie. Kult św. Alberta wzrósł cokolwiek bardziej po ekranizacji dramatu dokonanej przez Krzysztofa Zanussiego dwadzieścia lat temu. Ogłoszenie roku 2017 Rokiem Brata Alberta zarówno przez parlament, jak i przez Episkopat, po raz kolejny kieruje naszą uwagę na wartość miłosierdzia. W tym kontekście hasło duszpasterskie „Idźcie i głoście” skłania do redefinicji pojęcia ewangelizacji – potrzebnej często nie tylko z dala od domu, ale także „na własnym podwórku”.